Ks. prof. Robert Skrzypczak: „Wielkim zwyrodnialcem” może być także pewnien klimat, idea wiodąca, mainstream
– W poprzedniej części naszej rozmowy mówił Ksiądz o poczynionej przez św. Jana Pawła II podczas Soboru Watykańskiego II uwadze o tym, że młodych ludzi pociąga to, co autentyczne, ale niekoniecznie to, co prawdziwe. Chodzi na przykład o człowieka mówiącego kompletne bzdury, ale szczerze wierzącego w swój przekaz i mocno zaangażowanego w głoszenie tych treści?
– Tak, to jest to. Święty Jan Paweł II zwrócił uwagę na tę tendencję młodego pokolenia. Poprzednie generacje wzrastały na św. Tomaszu z Akwinu i Arystotelesie, wychowywały się na zasadzie realizmu i niesprzeczności, a zatem uznawały za prawdziwe to, co jest zgodne ze stanem faktycznym niezależnym od mnie. To, co autentyczne, jest natomiast zharmonizowane ze mną, a niekoniecznie z prawdą obiektywną. Jeśli coś trafia w mój gust, uznam to za autentyczne, nawet jeśli nie będzie to prawdziwe. Przykładem może być tu kwestia kobiecej tożsamości. Często zastanawiam się nad tym, dlaczego tak wiele współczesnych kobiet jest nieszczęśliwych. Księża z bazyliki Świętego Krzyża w Warszawie opowiadali mi, że właśnie w tamtym miejscu zakończył się niedawny marsz przeciwniczek utrudniania aborcji. Kobiety te ustawiły się naprzeciwko figury Chrystusa z krzyżem, skandując nieustannie wulgarny czasownik, którym niektórzy wyrażają to, że pragną pozostać sami. W tym samym czasie w kościele odbywała się adoracja Najświętszego Sakramentu. W filmie „Historia małżeńska” neurotyczna, wysuszona prawniczka wyjaśnia kobiecie chcącej rozwieść się ze swoim mężem, że cały ucisk i cierpienie kobiet bierze się z tego, że zostały one poddane dyktaturze ideału Matki Bożej, która jest zawsze posłuszna i zawsze poddana woli Boga. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na to, że Maryja jest Dziewicą i Matką, a dziś coraz więcej kobiet nie chce być ani dziewicami, ani matkami. Co robi ruch feministyczny? Odpala bombę antymaryjną. Coraz więcej manifestacji rzuca się na obraz Matki Bożej, profanuje Jej obrazy czy figurki. Jest to krzyk duchowych sierot, które nie uświadamiają sobie, że straciły dostęp do Matki. Każde ich cierpienie można by uleczyć, gdyby tylko zechciały odwołać się do tej najważniejszej Kobiety w historii ludzkości. Program antymaryjny ma ogromny wpływ na sposób postrzegania siebie jako kobiety. I stąd bierze się to, że w tych samych ustach, które żądają przestrzegania „praw kobiet”, pojawia się także wulgaryzm i bluźnierstwo skierowane przeciwko Matce Bożej. Kobiecość była do tej pory utożsamiana z miłością. Dzisiejszy kryzys kobiecości sprawia, że nie ma kto dbać o „witaminę M”, brakuje miłości.
– Której żadna sztuczna inteligencja nie da.
– Nie. Do tego potrzebna jest osoba wyposażona w sumienie będące narzędziem poznawania prawdy obiektywnej i komunikacji z Bogiem. Potrzeba także osobowego Boga, z którym człowiek może podjąć współpracę. Przykładem tego, że sztuczna inteligencja jest bardzo niebezpieczna, może być opisywany niedawno epizod związany z pewnym holenderskim dziennikarzem, któremu redakcja zleciła przetestowanie sprawności prowadzenia psychoterapii przez robota. Początkowo podszedł do tego z odpowiednim dystansem, który jednak sztuczna inteligencja zdołała przełamać i zyskała jego zaufanie. Kiedy otworzył się i zaczął opowiadać o sobie, robot w skuteczny sposób doprowadził go do samobójstwa. Można sobie wyobrazić, że z czasem sztuczna inteligencja zyska wszelkie możliwości uśmiercania ludzi.
– Przy zerowej odpowiedzialności, bo przecież jak można winić maszynę? Czekają nas ciekawe czasy.
– Trudne czasy, bo już internet sprawił, że żyjemy w dwóch rzeczywistościach – realnej i wirtualnej. Problem, który w drastyczny sposób pokazał film „Sala samobójców”, polega na tym, że człowiek, zwłaszcza młody, bez doświadczenia i mechanizmów samokontroli, może całkowicie dać się wchłonąć wirtualnej rzeczywistości i jej zaufać. Jeśli przejdziemy do etapu, że we wszystkim będzie nas obsługiwała sztuczna inteligencja, nie skończy się to dobrze. W imię czego to robimy? Wyłącznie w imię podnoszenia komfortu życia.
– I to też tylko niektórych ludzi, bo przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby sztuczna inteligencja uznała jakość życia jakiejś grupy osób za niewystarczającą do kontynuowania egzystencji.
– Do niedawna wizja tego, że maszyny przejmują kontrolę nad ludźmi była rodem z filmów science fiction. Jeśli ludzkość nie wyznaczy granic działania tego typu urządzeń, jeśli pozwolimy przejąć nad sobą kontrolę, może okazać się to o wiele bardziej niebezpieczne niż broń atomowa.
"Obraz Antychrysta nie jest czymś wymyślonym"
– Czy koncepcję Antychrysta można rozszerzyć na byty pozaosobowe?
– Jak najbardziej. Obraz Antychrysta nie jest czymś wymyślonym, ale ma swoje źródło w Piśmie Świętym. Mówił o nim święty Jan, wskazując, że „wyszedł on spośród nas, ale nie był naszego ducha”. Podkreślał także, że antychrystów jest wielu. Święty Paweł Antychrysta nazywał „anomosem”, czyli „człowiekiem bez zasad”, wielkim zwyrodnialcem. Tym „wielkim zwyrodnialcem” może być niekoniecznie jakaś postać historyczna, ale także pewien klimat, idea wiodąca, mainstream. Mówiąc o Antychryście, nieraz posługuję się metaforą bomby drobinkowej, która – rozpryskując się – sprawia, że wszyscy zaczynamy oddychać jej zawartością i się podtruwać.
– Kojarzy się to ze zbitym lustrem z baśni Andersena, którego odłamki, wpadłszy do oczu, zniekształcały obraz rzeczywistości.
– Najbardziej dojrzałą – bo ostatnią chronologicznie – formą biblijnego przedstawienia Antychrysta jest ta z Apokalipsy, zawarta w rozdziałach następujących po opisie walki smoka z Niewiastą. Kiedy Syn zrodzony z Niewiasty zostaje porwany do Nieba, Niewiasta ucieka na pustynię, a smok staje na brzegu morza, wściekły i gotowy, by toczyć wojnę z tymi, którzy noszą w sobie przykazania Boże i świadectwo Jezusa. Pojawiają się dwie postaci Bestii – jedna, która wychodzi z morza, a druga, która wyłania się z ziemi i która jest narzędziem skuteczności działania pierwszej Bestii. Komentator Pisma Świętego ks. Dolindo Ruotolo utożsamiał tę drugą Bestię ze światem mediów. Mówił zresztą w latach 30. ubiegłego wieku o tym, że niedługo znakiem rozpoznawczym każdego domu, gdzie żyją ludzie, będą rogi wystające ponad dach – czyli anteny. W tej chwili, z tymi możliwościami, które dają internet, algorytmy i sztuczna inteligencja, możemy wyobrazić sobie, że jeśli to narzędzie znajdzie się w rękach diabła, przy jego pomocy może nas skutecznie oderwać od Boga i odkleić od rzeczywistości. Wiara w Boga utrzymuje nas w postawie umysłowej i moralnej przytomności. Święci mówili, że pokora, która jest najważniejszą cechą człowieka wierzącego, to jest respekt wobec rzeczywistości ode mnie niezależnej, respekt wobec Boga, stworzenia, wobec natury rzeczy, obiektywnych i niezależnych ode mnie praw moralnych. W momencie, kiedy wszystko staje się wirtualne, zaczyna być alternatywną rzeczywistością tworzoną na życzenie określonego „ja”. Kiedy kontrolę przejmie maszyna, zniknie owo osobowe „ja” i inicjatywę podejmie „ja” wyimaginowane i kolektywne. Czym ono będzie? Właśnie tą drugą Bestią z Apokalipsy.
– Jak się przed tym ratować?
– Chrześcijanie będą mogli zrobić tylko jedno: uciekać na pustynię. Po tym, co przeżyli niedawno katolicy w Stanach Zjednoczonych, pojawiła się propozycja, która wyszła od rodziców chrześcijańskich, czyli tzw. „Opcja Benedykta”.
"Środowiska oporu przeciwko narzucaniu wizji antychrystycznych"
– Małe wspólnoty?
– Istnieje tu analogia do tego, co przeżywało chrześcijaństwo europejskie w V i na początku VI wieku, kiedy przez Europę przeszła fala barbarzyństwa. Najpierw niszczyła ona Kościół, a później zaczęła go przenikać i rozsadzać od środka. Barbarzyńcy przenikali do świata chrześcijańskiego bez nawrócenia, rozprowadzając w nim mentalność pogańską. Całemu apostolskiemu dorobkowi chrześcijaństwa groził ogromny kryzys. Wówczas Bóg przyszedł z pomocą poprzez świętego Benedykta z Nursji. Zaczął on tworzyć małe wspólnoty ludzi wierzących, charakteryzujących się absolutnym zharmonizowaniem Ewangelii z życiem – w myśl hasła: „Ora et labora”. Wokół tych wspólnot zaczęła się odradzać cywilizacja europejska, ludzie chcieli mieszkać i pracować blisko tych centrów. Być może dzisiaj także nie ma innego wyjścia. To nie jest tchórzostwo ani ucieczka. To jest konieczność pomyślenia o tym, by dla rozwoju własnej wiary i duchowości, dla pewnego minimum komfortu przekazywania wiary własnym dzieciom czy wnukom odciąć się od trującego mainstreamu, budować małe, ale wyraziste środowiska absolutnej identyfikacji życia ludzkiego ze Zmartwychwstałym. Bardzo wszystkich zachęcam do zapoznania się z dwiema ostatnimi wypowiedziami Benedykta XVI. Pierwsza z nich to jego elaborat z 2019 roku dotyczący korzeni kryzysu w Kościele katolickim, druga to wywiad dołączony do biografii „Benedykt XVI. Życie” napisanej przez Petera Seewalda. Joseph Ratzinger mówi tam, że na naszych oczach tworzy się nowe credo będące absolutnie przeciwne Credo chrześcijańskiemu. Powiedział, że mamy dzisiaj do czynienia z duchową mocą Antychrysta, który przyjmuje postać dyktatury – do tego stopnia, że ktokolwiek będzie chciał się jej przeciwstawić, będzie zagrożony wykluczeniem, poczynając od pracy, uczelni, szkoły itp. I żeby się temu nie poddać, nie można żyć w pojedynkę. Potrzeba konsolidacji środowiska. Według Benedykta XVI, najlepszym pomysłem byłoby tworzenie małych wspólnot typu katechumenalnego, w których wiara przeżywana jest jako „hodos”, czyli droga, którą człowiek stopniowo idzie za Chrystusem, pociągając za sobą także innych, zwłaszcza własne dzieci i wnuki. Myślę, że dzisiaj jest to ważny temat do przemyślenia. Wielu ludzi mimo dobrej woli nie da sobie rady w pojedynkę z dyktaturą Antychrysta, światem iluzji, całkowitej moralnej dowolności. Model chrześcijanina, który żyje w wielkim mieście i chodzi co niedzielę do kościoła, jest już niewystarczający. Potrzeba tworzyć środowiska oporu przeciwko narzucaniu wizji antychrystycznych. Tak jak w komunie, gdzie klasztory czy podziemia kościołów były bastionami, gdzie można było odetchnąć wolnością. Idziemy w tej chwili w stronę nowej dyktatury, gdzie każdemu, kto będzie miał ochotę na sprzeciw, będzie podana „soma”, eliksir szczęścia. I wtedy przejdzie nam ochota na odrębność.
– Czyli jesteśmy w zbiorowym psychiatryku.
– I w Matrixie. Zagrożeni kompletną alienacją od rzeczywistości. Dawniej, jeśli ktoś za szybko chciał znaleźć się w Niebie, był przez życzliwe osoby „ściągany za nogi na ziemię”. Kiedy jakieś nowe pokolenie zostanie przyzwyczajone do tego, żeby pływać wyłącznie w rzeczywistości wirtualnej, poza kategoriami dobra i zła, prawdy i fałszu, nie tylko nie będzie nigdy wolne, ale straci nawet samo pojęcie wolności. „Poznacie prawdę, a prawda uczyni was wolnymi” – mówi Jezus. Nie jest możliwe być wolnym, nie mając mocno opartych stóp o ziemię. Stoimy na rozdrożu. Najbardziej obawiam się czegoś, co może być dzisiaj dla chrześcijan ogromną pokusą – czy będziemy dla ziemi solą, czy słodzikiem? Widzę niestety, że wiele środowisk ulega temu, żeby za wszelką cenę wpisać się w oczekiwania i gusta ludzi. Nie mam przekonania do jednej z metod tzw. synodalności opartej na wstępnym zbieraniu danych z ankiet, by najpierw ustalić, jakie są ludzkie oczekiwania, a później dostosować do nich brzmienie nauczania kościelnego. Mamy być „znakiem sprzeciwu”, jako chrześcijanie będziemy czasem musieli iść pod prąd. Bycie solą z jednej strony jest czymś bardzo dobrym, bo nadaje życiu innych ludzi smak, z drugiej – sól pali, wgryza się.
– Ale na szczęście nie potrzeba jej dużo, żeby nadać smak potrawie, więc może te małe, ale mocno oparte na Bogu wspólnoty będą w stanie nadać ponownie światu smak.
– Tak, soli nie potrzeba dużo, ale ona musi być. Najgorzej będzie, kiedy przyjdzie pokolenie pozbawione już zupełnie kubków smakowych zdolnych do rozpoznania soli.
– To wtedy już chyba nadejdzie paruzja.
– To, co nas pociesza w tych wszystkich wspomnianych wizjach biblijnych, wiąże się z zapowiedzią, że na końcu Pan Jezus „człowieka nieprawości” zabije „tchnieniem swoich ust”, czyli mocą Słowa Bożego. Jest to wyraźna wskazówka dla nas, że dopóty będziemy Kościołem, dopóki będziemy trzymać się nakazu misyjnego: „Idźcie i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu”.
Tekst pochodzi z 27 (1797) numeru „Tygodnika Solidarność”.