Lewica skazana jest na polityczną zagładę

Lewica parlamentarna na własne życzenie znajduje się w bardzo trudnym położeniu. Każdy jej ruch wiąże się z dużym politycznym ryzykiem. Jeśli jednak nie zrobi nic, skazana jest na polityczną zagładę.
Lewica  Lewica skazana jest na polityczną zagładę
Lewica / Paweł Supernak PAP

 Od 2005 roku, gdy kończy się kolejna kampania wyborcza, komentatorzy zastanawiają się, kto wygrał, kto przegrał i… dlaczego lewicy tak słabo poszło. Choć rzecz jasna były wyjątki od tej reguły (dobry wynik Grzegorza Napieralskiego w wyborach prezydenckich w 2010 roku, triumfalny powrót lewicy do parlamentu z dobrym dwucyfrowym wynikiem w 2019 roku), to ostatecznie okazywały się jedynie polityczną jaskółką, która tej formacji wiosny nie przyniosła. Ostatnie wybory samorządowe nie były wyjątkiem. 

Czytaj także: Strefy Czystego Absurdu - włodarze miast pozostają głusi na głos mieszkańców

 

Trzecia droga do klęski

 

Lewica poniosła klęskę, a na łamach prasy pojawiło się wiele tekstów i analiz szukających przyczyny tego faktu. Co wynika z tych analiz? W dużej części diagnozy są znane i powtarzane od lat. Lewica w Polsce ma problemy, bo niemal wszędzie na świecie je ma. Można zrozumieć genezę tej słabości, cofając się do początków XXI wieku. Lewica w Europie Zachodniej, próbując walczyć z odnoszącymi wówczas sukcesy neoliberałami, kradnie im ich intelektualny dorobek oraz sposób opisywania świata. Tak powstała ideologia tzw. trzeciej drogi. Ogólnie rzecz ujmując, polegało to na swoistym mariażu liberalnego modelu gospodarki z lewicowym liberalizmem światopoglądowym. W ten sposób lewica weszła do kapitalistycznego mainstreamu, legitymując się jako formacja, która lepiej niż prawica rozumie współczesny kapitalizm i wyzwania stojące przed światem wobec narastającej globalizacji. Odpowiedzią na owe wyzwania miało być przeniesienie obowiązku świadczenia usług socjalnych z państwa na podmioty prywatne (organizacje charytatywne), obniżanie podatków, powszechna prywatyzacja oraz deregulacja rynku pracy, która w połączeniu z polityką integracyjną Unii Europejskiej (otwarcie rynków pracy) miała być skutecznym sposobem walki z bezrobociem. Ideę walki klasowej (w końcu w postnowoczesnych czasach miały zniknąć tradycyjnie rozumiane klasy społeczne) zastąpiła walka o emancypację jednostki. Lewica uwierzyła również w neoliberalną obietnicę merytokratycznego systemu, w którym zdobycie wykształcenia gwarantuje dobrą pracę, a ciężka praca zawsze się przełoży na wzrost zamożności. Dlatego nowa polityka zakładała też wzrost nakładów na naukę i edukację, które z kolei miały stanowić najlepszą drogę do zdobycia pracy i awansu społecznego dla grup gorzej uprzywilejowanych. Oczywiście cała neoliberalna wizja świata, której zaczęła bronić lewica, opierała się w dużej mierze na fantazjach, mitach i obietnicach bez pokrycia. Te, z coraz większym politycznym sukcesem, zaczęła piętnować tzw. populistyczna prawica, która – dzięki temu – w dużej mierze zabrała lewicy jej tradycyjny elektorat. Do dziś na lewicy można usłyszeć narzekania na to, że „prawica ukradła jej część tożsamości”. Otóż, niestety, nic nie ukradła. Lewica sama ją porzuciła. Można powiedzieć, że porzucając tę część tożsamości i zastępując ją inną, lewica zdradziła własne idee, swój elektorat, a także… samą siebie. W Polsce ideologią „trzeciej drogi” najbardziej uwiedziony był (co często sam podkreślał) Leszek Miller. W rezultacie kierowany przez niego SLD z formacji, która w 2001 roku wygrała wybory z poparciem 41,04%, już po czterech latach rządów zjechała do poparcia 11,31% – a później było jeszcze gorzej. O ile więc globalne trendy i kłopoty lewicy w całej Europie stanowią część odpowiedzi na pytanie o słabą kondycję lewicy parlamentarnej w Polsce, o tyle nie jest to cała odpowiedź. By ją poznać, warto przyjrzeć się formacjom tworzącym lewicę w Polsce. 

[Felieton „TS”] Magdalena Okraska: Pracownik znowu niepotrzebny?

 

Trzy lewice

 

Koalicję lewicową, po czterech latach braku jakiekolwiek formalnej lewicy w parlamencie, tworzyły (nie licząc mniejszych podmiotów) trzy duże lewicowe formacje: Sojusz Lewicy Demokratycznej, Wiosna Roberta Biedronia i Partia Razem. 

SLD to formacja, którą na przestrzeni lat cechowały z jednej strony pewne lewicowe odruchy, z drugiej zaś bezideowy pragmatyzm partii władzy. Jeśli chcemy zrozumieć obie te postawy, warto przyjrzeć się kwestiom języka (który zawsze jest pierwszym narzędziem polityki) używanego jeszcze przez… Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą. O ile lata 70. są dominacją języka modernizacji i zaspokajania potrzeb, o tyle w latach 80. do polityki zaczyna wchodzić język racji stanu, odpowiedzialności za naród i język niechęci wobec „roszczeń”. W SLD (a wcześniej SdRP), który swoją pamięcią instytucjonalną sięga jeszcze PZPR-u, obie te tożsamości były silne. Pierwsza z nich powodowała, że partia ta, zwłaszcza we wczesnych latach 90., potrafiła być wyrazistą partią protestu krytykującą model polskiej transformacji gospodarczej (hasło wyborcze SLD z 1991 roku: „Tak dłużej być nie może, nie obronisz się sam”, jest świetnym przykładem takiej krytyki). Druga, która ostatecznie okazała się silniejsza, powodowała proces psychologicznej osmozy między SLD-owską lewicą a postsolidarnościowymi liberałami. W rezultacie wielu prominentnych działaczy Sojuszu traktowało społeczny charakter swojej partii jako sztafaż, zło konieczne, pewną maskę, którą trzeba nosić. Dlatego też w sytuacji kryzysu na lewicy i wobec braku przywiązania do jakkolwiek rozumianej lewicowej tożsamości część SLD-owców czuła się częścią liberalnej elity. Stąd też nikogo nie powinno dziwić, że tacy ludzie, jak Dariusz Rosatii, Bartosz Arłukowicz, Danuta Hübner czy wielu innych, są już częścią liberalnego mainstreamu. Zabieganie przez Włodzimierza Czarzastego u Donalda Tuska, by ten zgodził się wpuścić lewicę na swoje listy, jest tylko dalszą konsekwencją tego procesu. 

Strategią Wiosny, od samego początku istnienia tej formacji, był mocny zwrot w stronę liberalnego populizmu. Liderzy tego ugrupowania najwidoczniej uznali, że przy jego pomocy uwiodą wielkomiejski elektorat liberalny, a ten zostanie przy nich, bo są „fajniejsi” od politycznie zużytej Platformy. Partię, która swego czasu chwaliła się w mediach społecznościowych, że wprawdzie nie zlikwiduje umów śmieciowych, ale zapewni ludziom na nich pracujących... płatny urlop, trudno było podejrzewać o przesadnie przemyślany program. W jej stricte postpolitycznej tożsamości było mniej z lewicy niż w SLD. Gdy ostatecznie walka z liberałami o elektorat wielkomiejski poniosła klęskę, Wiosna wybrała drogę zjednoczenia (najpierw na zasadzie koalicji, a później już w formie instytucjonalnej) z formacją Włodzimierza Czarzastego. Dziś jej lider, zdaje się, chciałby tego samego procesu z formacją Donalda Tuska. 

Partia Razem w zamyśle swoich twórców powstała jako ideowa odpowiedź na bezideowość istniejącej lewicy. Od początku jej istnienia politycy tej formacji ustawiali się w kontrze nie tylko wobec prawicy, ale także (czasem nawet bardziej) wobec najsilniejszej politycznej lewicy – SLD. Ich przeciwnicy zarzucali im, że choć nazywają się „Razem”, to są we wszystkim „osobno” oraz że brak umiejętności współpracy skazuje ich na trwały polityczny margines. Politycy Razem, którzy z początku deklarowali, że są nastawieni na długi polityczny marsz, po kiepskich wynikach wyborów samorządowych z 2018 roku (Razem zdobyło 1,57%) zmienili jeden ze swoich żelaznych politycznych paradygmatów i rok później wystartowali w koalicji z Wiosną i znienawidzonym swego czasu SLD.

Można było uwierzyć, że ten sojusz się uda i przyniesie Polsce sensowną lewicę. Biorąc pod uwagę bardzo dobry wynik (12,56%) lewicowej koalicji, wielu w to uwierzyło. Ostatecznie, czy te formacje nie mogły wymienić się nawzajem tym, co w każdej było najlepsze? Razem mogłoby się nauczyć od SLD pragmatyki rządzenia oraz wzbogacić własne postulaty o element realpolitik. SLD pod wpływem Razem mogłoby przypomnieć sobie, czym jest lewicowa tożsamość oraz nauczyć się, że polityczna pragmatyka pozbawiona idei zawsze, prędzej czy później, zamieni się w cynizm. A być może Wiosna, która pod wpływem obu formacji nabrałaby trochę politycznej powagi, mogłaby im przynieść część progresywnego wielkomiejskiego elektoratu. Nic takiego się nie wydarzyło. Dla Razem koalicja ta wiązała się z częściową rezygnacją z własnej tożsamości. W rzeczywistości są w miejscu, które krępuje ich politycznie, a także, od jakiegoś czasu, intelektualnie. Dla SLD koalicja z Razem i wchłonięcie Wiosny okazały się ostatecznym potwierdzeniem, że rezygnacja z własnej tożsamości na rzecz „politycznej pragmatyki” to po prostu dorosła polityka, która odróżnia formacje dojrzałe od niedojrzałych. Dla Wiosny zaś koalicja z Razem i polityczna symbioza z SLD okazały się… potwierdzeniem, że od początku mieli rację, nie mając w istocie żadnej tożsamości.

Co dalej?


Partie lewicowe połączyły siły pragmatycznie, ale nie powstała z tego nowa polityczna jakość – formacja, która chce istnieć, mówić własnym głosem i być niezależnym biegunem na scenie politycznej. Powstała dziwna i niespójna koalicja, z której 2/3 marzy o byciu wchłoniętym przez liberalny mainstream, a 1/3 nie potrafi odnaleźć własnego miejsca, będąc zarazem w koalicji, jak i w opozycji. Trudno, by wyborcy pokochali ugrupowanie, które samo siebie nie kocha. Do tego nieustanne ściganie się z KO na antypisizm. Gdy rozmawiam z politykami lewicy, mówią mi: „Musimy być przede wszystkim antypisem, bo tego oczekują od nas nasi wyborcy”.

Odpowiadam wtedy: „Owszem – ci, którzy wam zostali, ale czy wcześniej nie odstraszyliście od siebie wielu innych?”. W tym sensie lewica jest jak kobieta, która nie potrafi odejść z toksycznego związku, bo nie wierzy, że ktokolwiek inny mógłby ją pokochać. Jaki jest sens w trwaniu przy elektoracie, który i tak topnieje z wyborów na wybory? Czy nie warto jednak spróbować zawalczyć o szerszy? Oczywiście, w obecnej sytuacji jest to ruch bardzo ryzykowny – nowy elektorat może nie dać się lewicy przekonać, a dotychczasowy – odpłynąć od niej jeszcze szybciej. Jednak na dłuższą metę nie ma wyboru. Dalsze trwanie przy obecnej polityce to dla lewicy pewna śmierć.
 


 

POLECANE
Zdelegalizować KPP, bo od zawsze była przeciw Polsce z ostatniej chwili
Zdelegalizować KPP, bo od zawsze była przeciw Polsce

Prezydent Karol Nawrocki chce delegalizacji Komunistycznej Partii Polski. Powód jest prosty. Dzisiejsza KPP wprost nawiązuje do swojej poprzedniczki z II RP o tej samej nazwie. Przedwojenni komuniści dążyli do likwidacji polskiego państwa, dokonywali aktów dywersji i terroru, i przynajmniej dwukrotnie próbowali zamordować marszałka Józefa Piłsudskiego.

Silny razem groził Prezydentowi RP Karolowi Nawrockiemu bronią? Internauci proszą policję o interwencję z ostatniej chwili
"Silny razem" groził Prezydentowi RP Karolowi Nawrockiemu bronią? Internauci proszą policję o interwencję

Anonimowy internauta oznaczony hasztagiem #SilniRazem opublikował zdjęcie trzymanej w rękach broni i podpisane "Do zobaczenia Karolku".

Marek Jakubiak: Karol Nawrocki nie tylko daje powody do dumy, ale też dodaje ludziom skrzydeł tylko u nas
Marek Jakubiak: Karol Nawrocki nie tylko daje powody do dumy, ale też dodaje ludziom skrzydeł

„Karol Nawrocki nie tylko daje powody do dumy, ale też dodaje ludziom skrzydeł. I to jest jeden z ważniejszych elementów jego prezydentury” - powiedział portalowi Tysol.pl Marek Jakubiak (Wolni Republikanie), były kandydat na prezydenta, poseł do Sejmu RP.

Punkty krytyczne nowego celu klimatycznego UE przedmiotem sporu. Copa i Cogeca wzywają do rozmów trójstronnych z ostatniej chwili
Punkty krytyczne nowego celu klimatycznego UE przedmiotem sporu. Copa i Cogeca wzywają do rozmów trójstronnych

„Po wczorajszym głosowaniu plenarnym Parlamentu Europejskiego i ogólnym podejściu Rady przyjętym 6 listopada trzy instytucje rozpoczną teraz negocjacje trójstronne” - poinformowały Copa i Cogeca w specjalnie wydanym oświadczeniu.

Konferencja o prof. Konecznym w Krakowie. Zapraszamy! pilne
Konferencja o prof. Konecznym w Krakowie. Zapraszamy!

Po raz kolejny Fundacja Kwartalnika „Wyklęci” organizuje konferencję „Życie i myśl Feliksa Konecznego” poświęconą wybitnemu polskiemu historykowi i historiozofowi. Tegoroczna edycja odbędzie się 15 listopada w auli Muzeum Armii Krajowej w Krakowie.

Tȟašúŋke Witkó: Blagierstwo szwabskiego zupaka tylko u nas
Tȟašúŋke Witkó: Blagierstwo szwabskiego zupaka

Generał Herbert Norman Schwarzkopf Jr., dowódca wojsk koalicji antysaddamowskiej z czasów I wojny w Zatoce Perskiej napisał kiedyś, że w tym samym dniu, w którym oficer otrzymuje pierwszą generalską gwiazdkę natychmiast skokowo wyostrza mu się poczucie humoru, albowiem wszyscy jego podwładni zaczynają bardzo głośno śmiać się z opowiadanych przez niego dowcipów, nawet tych najbardziej idiotycznych, a uwaga z jaką go słuchają jest wręcz wzorcowa.

Groźna bakteria w partii boczku rolowanego w plastrach. GIS wydał komunikat z ostatniej chwili
Groźna bakteria w partii boczku rolowanego w plastrach. GIS wydał komunikat

Główny Inspektorat Sanitarny wydał w piątek ostrzeżenie przed partią boczku rolowanego w plastrach, w której stwierdzono obecność bakterii Listeria monocytogenes. Spożycie żywności zanieczyszczonej bakterią może prowadzić do choroby zwanej listeriozą – dodał.

Karol Nawrocki: Nie chcemy w Polsce nielegalnej imigracji pilne
Karol Nawrocki: Nie chcemy w Polsce nielegalnej imigracji

Nie chcemy w Polsce nielegalnej imigracji, nie będę podpisywał nadregulacji dotyczących kwestii klimatycznych - mówił w piątek prezydent Karol Nawrocki podczas spotkania podsumowującego 100 dni jego prezydentury. Podkreślił też, że stara się reaktywować Grupę Wyszehradzką.

Szykuje się największy krach giełdowy w historii? „Wall Street czeka 'sądny dzień'” z ostatniej chwili
Szykuje się największy krach giełdowy w historii? „Wall Street czeka 'sądny dzień'”

Jeżeli dojdzie do pęknięcia bańki inwestycyjnej wokół sektora AI, będzie to najbardziej przewidywana finansowa implozja w historii, ale mało kto myśli o jej konsekwencjach. Jeśli nawet nie przyniesie głębokiej recesji, to osłabi gospodarczą hegemonię USA - prognozuje „Economist”.

Władze w Pekinie zmieniają politykę społeczną. Rząd zamknął dwie największe aplikacje randkowe LGBT+ z ostatniej chwili
Władze w Pekinie zmieniają politykę społeczną. Rząd zamknął dwie największe aplikacje randkowe LGBT+

Firma Apple potwierdziła w tym tygodniu, że na prośbę władz w Pekinie usunęła ze swojego sklepu z aplikacjami w Chinach dwie popularne aplikacje randkowe LGBT+. Decyzja ta wpisuje się w politykę tego kraju wobec amatorów nieheteronormatywności.

REKLAMA

Lewica skazana jest na polityczną zagładę

Lewica parlamentarna na własne życzenie znajduje się w bardzo trudnym położeniu. Każdy jej ruch wiąże się z dużym politycznym ryzykiem. Jeśli jednak nie zrobi nic, skazana jest na polityczną zagładę.
Lewica  Lewica skazana jest na polityczną zagładę
Lewica / Paweł Supernak PAP

 Od 2005 roku, gdy kończy się kolejna kampania wyborcza, komentatorzy zastanawiają się, kto wygrał, kto przegrał i… dlaczego lewicy tak słabo poszło. Choć rzecz jasna były wyjątki od tej reguły (dobry wynik Grzegorza Napieralskiego w wyborach prezydenckich w 2010 roku, triumfalny powrót lewicy do parlamentu z dobrym dwucyfrowym wynikiem w 2019 roku), to ostatecznie okazywały się jedynie polityczną jaskółką, która tej formacji wiosny nie przyniosła. Ostatnie wybory samorządowe nie były wyjątkiem. 

Czytaj także: Strefy Czystego Absurdu - włodarze miast pozostają głusi na głos mieszkańców

 

Trzecia droga do klęski

 

Lewica poniosła klęskę, a na łamach prasy pojawiło się wiele tekstów i analiz szukających przyczyny tego faktu. Co wynika z tych analiz? W dużej części diagnozy są znane i powtarzane od lat. Lewica w Polsce ma problemy, bo niemal wszędzie na świecie je ma. Można zrozumieć genezę tej słabości, cofając się do początków XXI wieku. Lewica w Europie Zachodniej, próbując walczyć z odnoszącymi wówczas sukcesy neoliberałami, kradnie im ich intelektualny dorobek oraz sposób opisywania świata. Tak powstała ideologia tzw. trzeciej drogi. Ogólnie rzecz ujmując, polegało to na swoistym mariażu liberalnego modelu gospodarki z lewicowym liberalizmem światopoglądowym. W ten sposób lewica weszła do kapitalistycznego mainstreamu, legitymując się jako formacja, która lepiej niż prawica rozumie współczesny kapitalizm i wyzwania stojące przed światem wobec narastającej globalizacji. Odpowiedzią na owe wyzwania miało być przeniesienie obowiązku świadczenia usług socjalnych z państwa na podmioty prywatne (organizacje charytatywne), obniżanie podatków, powszechna prywatyzacja oraz deregulacja rynku pracy, która w połączeniu z polityką integracyjną Unii Europejskiej (otwarcie rynków pracy) miała być skutecznym sposobem walki z bezrobociem. Ideę walki klasowej (w końcu w postnowoczesnych czasach miały zniknąć tradycyjnie rozumiane klasy społeczne) zastąpiła walka o emancypację jednostki. Lewica uwierzyła również w neoliberalną obietnicę merytokratycznego systemu, w którym zdobycie wykształcenia gwarantuje dobrą pracę, a ciężka praca zawsze się przełoży na wzrost zamożności. Dlatego nowa polityka zakładała też wzrost nakładów na naukę i edukację, które z kolei miały stanowić najlepszą drogę do zdobycia pracy i awansu społecznego dla grup gorzej uprzywilejowanych. Oczywiście cała neoliberalna wizja świata, której zaczęła bronić lewica, opierała się w dużej mierze na fantazjach, mitach i obietnicach bez pokrycia. Te, z coraz większym politycznym sukcesem, zaczęła piętnować tzw. populistyczna prawica, która – dzięki temu – w dużej mierze zabrała lewicy jej tradycyjny elektorat. Do dziś na lewicy można usłyszeć narzekania na to, że „prawica ukradła jej część tożsamości”. Otóż, niestety, nic nie ukradła. Lewica sama ją porzuciła. Można powiedzieć, że porzucając tę część tożsamości i zastępując ją inną, lewica zdradziła własne idee, swój elektorat, a także… samą siebie. W Polsce ideologią „trzeciej drogi” najbardziej uwiedziony był (co często sam podkreślał) Leszek Miller. W rezultacie kierowany przez niego SLD z formacji, która w 2001 roku wygrała wybory z poparciem 41,04%, już po czterech latach rządów zjechała do poparcia 11,31% – a później było jeszcze gorzej. O ile więc globalne trendy i kłopoty lewicy w całej Europie stanowią część odpowiedzi na pytanie o słabą kondycję lewicy parlamentarnej w Polsce, o tyle nie jest to cała odpowiedź. By ją poznać, warto przyjrzeć się formacjom tworzącym lewicę w Polsce. 

[Felieton „TS”] Magdalena Okraska: Pracownik znowu niepotrzebny?

 

Trzy lewice

 

Koalicję lewicową, po czterech latach braku jakiekolwiek formalnej lewicy w parlamencie, tworzyły (nie licząc mniejszych podmiotów) trzy duże lewicowe formacje: Sojusz Lewicy Demokratycznej, Wiosna Roberta Biedronia i Partia Razem. 

SLD to formacja, którą na przestrzeni lat cechowały z jednej strony pewne lewicowe odruchy, z drugiej zaś bezideowy pragmatyzm partii władzy. Jeśli chcemy zrozumieć obie te postawy, warto przyjrzeć się kwestiom języka (który zawsze jest pierwszym narzędziem polityki) używanego jeszcze przez… Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą. O ile lata 70. są dominacją języka modernizacji i zaspokajania potrzeb, o tyle w latach 80. do polityki zaczyna wchodzić język racji stanu, odpowiedzialności za naród i język niechęci wobec „roszczeń”. W SLD (a wcześniej SdRP), który swoją pamięcią instytucjonalną sięga jeszcze PZPR-u, obie te tożsamości były silne. Pierwsza z nich powodowała, że partia ta, zwłaszcza we wczesnych latach 90., potrafiła być wyrazistą partią protestu krytykującą model polskiej transformacji gospodarczej (hasło wyborcze SLD z 1991 roku: „Tak dłużej być nie może, nie obronisz się sam”, jest świetnym przykładem takiej krytyki). Druga, która ostatecznie okazała się silniejsza, powodowała proces psychologicznej osmozy między SLD-owską lewicą a postsolidarnościowymi liberałami. W rezultacie wielu prominentnych działaczy Sojuszu traktowało społeczny charakter swojej partii jako sztafaż, zło konieczne, pewną maskę, którą trzeba nosić. Dlatego też w sytuacji kryzysu na lewicy i wobec braku przywiązania do jakkolwiek rozumianej lewicowej tożsamości część SLD-owców czuła się częścią liberalnej elity. Stąd też nikogo nie powinno dziwić, że tacy ludzie, jak Dariusz Rosatii, Bartosz Arłukowicz, Danuta Hübner czy wielu innych, są już częścią liberalnego mainstreamu. Zabieganie przez Włodzimierza Czarzastego u Donalda Tuska, by ten zgodził się wpuścić lewicę na swoje listy, jest tylko dalszą konsekwencją tego procesu. 

Strategią Wiosny, od samego początku istnienia tej formacji, był mocny zwrot w stronę liberalnego populizmu. Liderzy tego ugrupowania najwidoczniej uznali, że przy jego pomocy uwiodą wielkomiejski elektorat liberalny, a ten zostanie przy nich, bo są „fajniejsi” od politycznie zużytej Platformy. Partię, która swego czasu chwaliła się w mediach społecznościowych, że wprawdzie nie zlikwiduje umów śmieciowych, ale zapewni ludziom na nich pracujących... płatny urlop, trudno było podejrzewać o przesadnie przemyślany program. W jej stricte postpolitycznej tożsamości było mniej z lewicy niż w SLD. Gdy ostatecznie walka z liberałami o elektorat wielkomiejski poniosła klęskę, Wiosna wybrała drogę zjednoczenia (najpierw na zasadzie koalicji, a później już w formie instytucjonalnej) z formacją Włodzimierza Czarzastego. Dziś jej lider, zdaje się, chciałby tego samego procesu z formacją Donalda Tuska. 

Partia Razem w zamyśle swoich twórców powstała jako ideowa odpowiedź na bezideowość istniejącej lewicy. Od początku jej istnienia politycy tej formacji ustawiali się w kontrze nie tylko wobec prawicy, ale także (czasem nawet bardziej) wobec najsilniejszej politycznej lewicy – SLD. Ich przeciwnicy zarzucali im, że choć nazywają się „Razem”, to są we wszystkim „osobno” oraz że brak umiejętności współpracy skazuje ich na trwały polityczny margines. Politycy Razem, którzy z początku deklarowali, że są nastawieni na długi polityczny marsz, po kiepskich wynikach wyborów samorządowych z 2018 roku (Razem zdobyło 1,57%) zmienili jeden ze swoich żelaznych politycznych paradygmatów i rok później wystartowali w koalicji z Wiosną i znienawidzonym swego czasu SLD.

Można było uwierzyć, że ten sojusz się uda i przyniesie Polsce sensowną lewicę. Biorąc pod uwagę bardzo dobry wynik (12,56%) lewicowej koalicji, wielu w to uwierzyło. Ostatecznie, czy te formacje nie mogły wymienić się nawzajem tym, co w każdej było najlepsze? Razem mogłoby się nauczyć od SLD pragmatyki rządzenia oraz wzbogacić własne postulaty o element realpolitik. SLD pod wpływem Razem mogłoby przypomnieć sobie, czym jest lewicowa tożsamość oraz nauczyć się, że polityczna pragmatyka pozbawiona idei zawsze, prędzej czy później, zamieni się w cynizm. A być może Wiosna, która pod wpływem obu formacji nabrałaby trochę politycznej powagi, mogłaby im przynieść część progresywnego wielkomiejskiego elektoratu. Nic takiego się nie wydarzyło. Dla Razem koalicja ta wiązała się z częściową rezygnacją z własnej tożsamości. W rzeczywistości są w miejscu, które krępuje ich politycznie, a także, od jakiegoś czasu, intelektualnie. Dla SLD koalicja z Razem i wchłonięcie Wiosny okazały się ostatecznym potwierdzeniem, że rezygnacja z własnej tożsamości na rzecz „politycznej pragmatyki” to po prostu dorosła polityka, która odróżnia formacje dojrzałe od niedojrzałych. Dla Wiosny zaś koalicja z Razem i polityczna symbioza z SLD okazały się… potwierdzeniem, że od początku mieli rację, nie mając w istocie żadnej tożsamości.

Co dalej?


Partie lewicowe połączyły siły pragmatycznie, ale nie powstała z tego nowa polityczna jakość – formacja, która chce istnieć, mówić własnym głosem i być niezależnym biegunem na scenie politycznej. Powstała dziwna i niespójna koalicja, z której 2/3 marzy o byciu wchłoniętym przez liberalny mainstream, a 1/3 nie potrafi odnaleźć własnego miejsca, będąc zarazem w koalicji, jak i w opozycji. Trudno, by wyborcy pokochali ugrupowanie, które samo siebie nie kocha. Do tego nieustanne ściganie się z KO na antypisizm. Gdy rozmawiam z politykami lewicy, mówią mi: „Musimy być przede wszystkim antypisem, bo tego oczekują od nas nasi wyborcy”.

Odpowiadam wtedy: „Owszem – ci, którzy wam zostali, ale czy wcześniej nie odstraszyliście od siebie wielu innych?”. W tym sensie lewica jest jak kobieta, która nie potrafi odejść z toksycznego związku, bo nie wierzy, że ktokolwiek inny mógłby ją pokochać. Jaki jest sens w trwaniu przy elektoracie, który i tak topnieje z wyborów na wybory? Czy nie warto jednak spróbować zawalczyć o szerszy? Oczywiście, w obecnej sytuacji jest to ruch bardzo ryzykowny – nowy elektorat może nie dać się lewicy przekonać, a dotychczasowy – odpłynąć od niej jeszcze szybciej. Jednak na dłuższą metę nie ma wyboru. Dalsze trwanie przy obecnej polityce to dla lewicy pewna śmierć.
 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe