Demokracja? Grecy jej nie szanowali. Obecnie uczyniono z niej bożka
Demokracja nowożytna, odkąd funkcjonuje głównie w świecie Zachodnim, jest w ciągłym kryzysie. Ale paradoksalnie ta słabość świadczy o jej walorach. Dzieje się tak, ponieważ demokracja jest jedynym ustrojem, jedynym sposobem życia zbiorowego, gdzie możliwa jest krytyka tego ustroju u jego fundamentalnych podstaw. Demokracja może krytykować samą siebie, w reżimach autokratycznych i totalitarnych to niemożliwe. W demokracji wolni ludzie mogą mówić o jej słabościach i zmieniać władców. W nieodległej nam przecież Rosji jest już inaczej, tam wszyscy są „rabami cara”. Im dalej na wschód, tym gorzej.
Czytaj także: Demokracja w odwrocie: tak wygląda Polska po niemal roku rządów Tuska
Demokracja, ale jaka?
Jako ludzie Zachodu często zapominamy, że nie jest to jedyne uniwersum dla świata, jedyne rozwiązanie prowadzące do wieczystego pokoju i „końca historii”. Fakt, ten pomysł wywodzący się z Europy udało się po wielu próbach przeszczepić na łono innych cywilizacji, ale w tamtych warunkach jako odrośl sztucznie wszczepiona przybiera zupełnie inne formy. Inna jest demokracja np. w Libanie, gdzie chrześcijanin głosuje na chrześcijanina, szyita na szyitę, a sunnita na sunnitę i jest to zupełnie naturalne. W Indiach sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje, bo tam lojalności wyborcze przebiegają nie tylko według klas społecznych i regionów, ale też narodowości i takich czynników jak m.in. ideologie przyniesione z Zachodu np. komunizm. W Kenii głosuje się według plemion, i tam jest to całkowicie naturalne. Tak jak Grecy nie poznaliby w dzisiejszej demokracji liberalnej swojego pierwowzoru, tak człowiek Zachodu pewny, że antagonizmy religijne, narodowościowe i etniczne świat powoli zaczyna mieć za sobą, nie poznałby demokracji w świecie globalnego Południa.
Demokracja liberalna jest stosunkowo młoda. Istnieją rzeczywistości starsze niż ona, które ją przekraczają np. religie, cywilizacje, narody, kultury.
Pojęcie demokracji jest na tyle rozległe, że każdy z osobna lub skupiony w różnych grupach może rościć sobie marzenia o „czystej” demokracji i mieć ciągłe pretensje, że demokracja jest w kryzysie, bo w praktyce nie jest realizowana jego wizja tejże. Co do samych mechanizmów – jest to prosty system, metoda wyboru władz przedstawicielskich oparta na umowie społecznej, gdzie państwo ma jednak prawo do stosowania administracyjnej przemocy, ma też środki do kształtowania serc i umysłów milionów.
Na to wszystko nakłada się stałe zjawisko towarzyszące myśli demokratycznej co najmniej od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej, mianowicie demokracja przez wieki obrastała w różne ideologie, dodatki, „izmy”. Kształt obecny, właściwie jedyny nam znany, to demokracja liberalna, jednak nie jest powiedziane, jakie będzie miała oblicze za lat kilkadziesiąt.
Spór o demokrację dotyczy przede wszystkim czapy ideologicznej narzucanej przez możnych w imię demokratycznych zasad. „Ustrój polityczny nie jest wyłącznie konstrukcją organizującą procesy polityczne, lecz stanowi swoisty pakiet złożony z wielu niedających się rozdzielić elementów. Liberalna demokracja zakłada zatem istnienie liberalno-demokratycznej edukacji, liberalno-demokratycznej kultury, liberalno-demokratycznej mentalności, tak jak kiedyś budowanie komunizmu z konieczności implikowało działanie na rzecz komunistycznej edukacji, komunistycznej kultury, komunistycznej mentalności. Budując jedno, budować musimy całość, gdyż inaczej całe przedsięwzięcie się nie uda” – pisze w „Eseju o duszy polskiej” prof. Ryszard Legutko.
Erik von Kuehnelt-Leddihn w książce „Demokracja – opium dla ludu” stwierdza wprost, że w demokracji liberalnej przymiotnik już dawno zjadł rzeczownik, i „przymiotnik nie tylko zmienia demokrację, lecz również redefiniuje ustrój starożytny w jego przeciwieństwo, gdzie lud nie rządzi. Jednocześnie słowo „demokracja” zapewnia reżimowi liberalnemu legitymację ze strony ludu, którego domniemana zgoda zastępuje solidniejszą koncepcję obywatelstwa”. Dalej tłumaczy: „Ponieważ demokracja jest ideologią uwarunkowaną psychologicznie, filozoficznie i teologicznie, czuje silną potrzebę ingerowania w niemal wszystkie obszary życia, bo ideologie roszczą sobie prawo do monopolu na podstawowe prawdy. Mają być powszechnie uznawane i mieć moralne prawo do totalnej obecności w życiu każdego człowieka. W tym właśnie przejawia się pseudoreligijny charakter demokracji, który jest bardzo ważnym kluczem do jej zrozumienia. Demokracja jest m.in. także namiastką religii”.
Demokracja w Polsce podobnie jak w Unii Europejskiej jest w kryzysie nie dlatego, że nie odbywają się w niej pięcioprzymiotnikowe wybory czy zachwiane są procedury wyborcze. Demokracja liberalna jest w kryzysie, ponieważ to właśnie w imię liberalizmu od dekad dokonuje się gwałtu sumień poprzez rewolucję kulturową i m.in. narzucanie agendy gender z jednej strony, a z drugiej realizuje się interesy wielkiego biznesu i korporacji, które często idą w poprzek interesów państw narodowych. Zachowania Big Pharmy w czasie pandemii są tego najlepszym przykładem.
„Żyjemy w epoce, w której niemal całkowicie zapomniano o starożytnej nieufności względem demokracji jako nikczemnej i zepsutej formie rządu, kiedy zaś spotykamy się z taką opinią, uznajemy ją za zacofaną, autorytarną i nieludzką” – pisze Patrick J. Deneen w „Dlaczego liberalizm zawiódł?”
Czytaj także: „Ty j***** pisiorze”. Oskar Szafarowicz zaatakowany
Demokratura
Na dodatek współcześnie uczyniono z demokracji bożka, dokonano jej sakralizacji. Wepchnięto ją w sferę sacrum, a wiadomo, że bóstwo się ubóstwia. Ono nie może podlegać krytyce, nie można go negować, można je tylko czcić i oddawać mu hołd. Demokracja liberalna stała się bożkiem, ma swoją teologię polityczną, święte doktryny, z którymi się nie dyskutuje, ot wspomniane gender czy Zielony Ład.
Nasza demokracja ma jeszcze jedną potężną słabość – to przez nikogo niewybieralna, ale mająca potężny wpływ na kształtowanie rzeczywistości władza sądownicza. W Europie, w Polsce również, jest ona narzędziem lewicowej inżynierii społecznej i rewolucji obyczajowej.
„Lewica znalazła sobie swoisty szlak Ho Chi Minha, by obejść zasady demokracji. Dzięki upychaniu w sądach swoich zwolenników może narzucać swoje poglądy i wartości społeczeństwu, bez konieczności wygrywania wyborów lub przekonywania ustawodawców. […] Naród już Ameryką nie włada. Chociaż nasze społeczeństwo jest demokratyczne, rządy takie nie są. Państwo popadło w tyranię nieobieralnych sędziów” – pisze amerykański polityk i publicysta Patrick Buchanan w książce „Prawica na manowcach”.
A w Polsce sędzia, która przedłużyła areszt dla księdza Michała Olszewskiego, została niedawno mianowana szefową Wydziału Karnego w Sądzie Okręgowym w Warszawie.
Swoją drogą polityka ministra sprawiedliwości Adama Bodnara jest właściwie wzorcowym przykładem niszczenia dobrego obyczaju demokratycznego w imię ideologii.
Publicystka z Wielkiej Brytanii Melanie Phillips opisuje, jak daleko sprawa zaszła w jej kraju. „Zamiast rządów prawa coraz częściej mamy do czynienia z rządami prawników. Zamiast stanowić narzędzie wyrażające wartości narodu, prawo coraz bardziej staje się moralnym celem samo w sobie”.
Z tego też powodu sprawy ks. Michała Olszewskiego, siłowego przejęcia mediów publicznych w Polsce, ciągania po sądach dziennikarzy, polowania na polityków opozycji nie wzbudzi zaniepokojenia w europejskich stolicach. Jak słusznie zauważają prof. Legutko i Erik von Kuehnelt-Leddihn, współczesna demokracja liberalna jest całym zamkniętym systemem naczyń połączonych ze ściśle określonym kluczem ideologicznym, którego wyznawcami i kapłanami są przedstawiciele władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej w Europie. W tej optyce skazywanie księdza mającego konserwatywne poglądy czy prawicowych polityków jest parareligijnym zwalczaniem herezji, przywracaniem ideologicznego ładu. Jest cnotą, przy które czasem może i trzeba się pobrudzić, jednak ludzie zatroskani „ich” wersją demokracji przyjmą to ze zrozumieniem.
„Marsz w kierunku totalitaryzmu rozkłada się na trzy etapy. Pierwszym jest negacja istnienia prawa i prawdy obiektywnej, czego konsekwencję stanowi zrównanie dobra i zła, grzechu i cnoty. Drugim – instytucjonalizacja dewiacji moralnych objawiająca się w przemianie prywatnej niegodziwości w publiczną cnotę. Trzecim wreszcie – wprowadzenie ostracyzmu społecznego i prawnej karalności dobra. Do tego momentu właśnie doszliśmy. Żyjemy w społeczeństwie hołdującym swoistemu antydekalogowi, w którym dozwolone jest wszystko poza publicznym deklarowaniem wierności zasadom porządku naturalnego i chrześcijańskiego” – pisze Roberto de Mattei w książce „Dyktatura relatywizmu”. Polska wkroczyła na tę drogę.