Aleksandra Jakubiak: Do Pana Leszka Jażdżewskiego
![Aleksandra Jakubiak: Do Pana Leszka Jażdżewskiego](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/32223.jpg)
A teraz do rzeczy. Nie ma czegoś takiego jak „Kościół i katolicy”, nie da się mówić o Kościele, ale nie mieć na myśli katolików, bo Kościół to właśnie katolicy. A dlaczego grzech Kościoła to mój grzech? Z dwóch prostych powodów.
Najpierw ten szerszy i ogólniejszy - w wymiarze społecznym, wszyscy ochrzczeni, szczególnie ci zgromadzeni we wspólnocie lokalnej, są do siebie w tym sensie podobni, że kształtuje nas jeden dom: wspólna nauka dotycząca wiary i moralności, wspólna kultura i historia, pamięć dobrych i trudnych doświadczeń, związane z tym podobne społeczne lęki, słabości oraz - last but not least - wspólny kapitał dobra. Zatem, ogólnie rzecz biorąc, taki jest ksiądz, nauczyciel, lekarz, prawnik, robotnik lub rolnik, jaka społeczność. Ci ludzie są w tej wspólnocie wychowani ze wszystkimi jej darami i chorobami. Jeśli niektórzy z nas grzeszą bardziej, może nawet strasznie, to ten grzech nie pojawił się ex nihilo - najpierw długo sobie dojrzewał, potem trafił na podatny grunt, sprzyjające okoliczności, słabość jednostki. Nie mam tu na myśli jakiegoś konkretnego grzechu, każdy bowiem ma źródło w niekochaniu, a że niektóre wydają nam się mało istotnymi formami niekochania, a inne potwornymi... To tylko kwestia skali i tego, ile tolerujemy zła „drobnego”.
Znam własną historię wystarczająco dobrze, żeby nie mieć złudzeń, co do swojego bycia „ok”. Nie jestem ok. Gdyby zobaczył Pan chociażby moje myśli, kiedy facet przy kasie wydał mi 2,5 zł dziesięciogroszówkami, też nie miałby Pan co do tego wątpliwości. Jeśli jakichś grzechów nie popełniam, to nie własną siłą, a dzięki łasce Boga, który chroni mnie od tego.
Drugi rodzaj jedności wspólnoty w dobru i złu ma już wymiar stricte duchowy. Jako Kościół stanowimy duchowo jedno ciało. Grzech - podobnie do bólu - zawsze promieniuje na inne części ciała, świętość także. Oczywiście, ważne byśmy dobrze się zrozumieli, każdy człowiek czuwa nad sobą, za siebie przed Bogiem i ludźmi odpowiada, jeśli czyjś czyn uderzył w drugiego, szczególnie jeśli podlega on kodeksowi karnemu, to sprawca powinien ponieść odpowiedzialność, ale czy jego okrutne działanie może powodować, że pomyślę o sobie, iż jestem lepsza, że mnie to w ogóle nie dotyczy? Nie uważam tak. Dlatego - tak, daję prawo, by mówić o grzechu Kościoła jako o moim i nie jest to żadne cierpiętnictwo, a proste i spokojne stwierdzenie. Jestem częścią całości, chcę nią być.
Dlaczego sprawa nazywania grzechu Kościoła moim, mnie nie martwi? Oczywiście, jak większość społeczeństwa obawiam się negatywnych opinii, ale wiem, że jestem bezpieczna. Tak naprawdę cóż może mi się stać, poza "paroma" potencjalnymi obelgami lub nawet uderzeniami? Jestem słabym, małym i bardzo impulsywnym człowiekiem, który nie umie kochać, ale któremu wybaczono, któremu stale się wybacza. Nie ja dźwigam na sobie ciężar. To brzemię już dawno zostało zaniesione prosto na krzyż, a Miłość, która spowodowała wzięcie grzechów Kościoła na swoje barki, jest nie tylko naszym spoiwem i strawą, ale jest przy Kościele stale - jest stale przy mnie. Gdyby Pan wiedział, o ile łatwiej jest powiedzieć - to mój grzech, niż słuchać aktów oskarżania przez Pana moich własnych braci, na pewno by się Pan moim słowom nie dziwił. Bo moje grzechy nosi Bóg, a grzechy moich braci, przynajmniej w pewnym ich aspekcie, noszę ja.
A teraz najważniejsze. Najprawdopodobniej nigdy osobiście nie spotkałam księdza pedofila - lub nie wiem, że spotkałam - grzech ten, czy to w Kościele, czy gdziekolwiek indziej, wydaje mi się szczególnie bolesny i łamiący. Wobec sprawców powinno wyciągać się zawsze pełne konsekwencje, ofiary otaczać wrażliwą opieką. Jednak mimo tych oczywistych aktów, ci ludzie, jak i inni grzeszący szczególnie ciężko - czy mi się to podoba, czy też nie i wbrew moim trudnym wobec nich emocjom - nie przestali być moimi bliźnimi, tak jak nie przestali być nimi np. cyniczni politycy lub osoby obrażające moich bliskich, czyli Kościół. Dlaczego? Bo Jezus ich kocha. I choć osobiście często Mu mówię, że Mu się dziwię, to jednak tak właśnie jest - kocha. I to jest tak naprawdę jedyny powód, dla którego w ogóle to wszystko piszę. Ponieważ kiedy kocham drugiego - w tym wypadku Jezusa - to nie chcę krzywdzić kochanego nienawiścią lub pogardą do tych, których kocha. To bolesny proces - od pierwszego gniewnego impulsu, przez wszelkie stadia bólu, powierzania swojego trudu Bogu, doświadczania Jego spojrzenia na sobie i na tych, których tak trudno kochać, po złożenie całego cierpienia i gniewu w Jego ręce i zyskanie, choć na chwilę, nowego wzroku. Ani Pan, ani ja, ani żadni inni grzesznicy - mniejsi lub więksi - nie jesteśmy pierwszoplanowymi postaciami tych kilku akapitów - Bóg jest. I znów ważne, byśmy się dobrze zrozumieli, czasem miłość, by działać dla dobra, musi być surowa. Nie chodzi o pobłażanie przestępcom, chodzi mi o to, że mimo ich czynów mam być gotowa spojrzeć im w oczy i chcieć ich zbawienia, nawet wobec tych, którzy zrobili krzywdę mnie bezpośrednio, a to wiąże się z tym, że chcę być członkiem tego samego Kościoła, grzesznego ich i moją grzesznością, świętego, bo Bóg w nim jest. Tak samo inni czynią wobec mnie. Dlatego grzech Kościoła jest mój.
Jeśli jednak moi najbliżsi i ja sama zaniedbaliśmy naszej posługi względem Pana i nikt z nas nie pokazał Panu, co jest naszą strawą, to pozostaje mi tylko wyrazić żal - mówię serio, jest mi bardzo przykro, że nikt Panu Boga w Kościele nie pokazał - i serdecznie zaprosić na spotkanie Kościoła.Chętnie osobiście zabiorę Pana na modlitwę wspólnoty, jeśli oczywiście chce być Pan w swoich sądach o Kościele obiektywny.
#REKLAMA_POZIOMA#