Tȟašúŋke Witkó: Jeśli Niemcy mają być silne, Polska musi być słaba
Berlin, niestety dla Polski – przez wieki, na różne sposoby i niezwykle skutecznie – destabilizował życie polityczne oraz społeczne nad Wisłą. Dzięki owym zabiegom – począwszy od dyplomatycznych, a skończywszy na militarnych – Teutoni mieli bezwolnego, uległego, słabego gospodarczo i zarządzanego przez skarłowaciałe mentalnie elity wschodniego sąsiada. Aż pewnego dnia, dokładnie 31 sierpnia 2015 roku, Frau Bundeskanzlerin, Angela Dorothea Merkel, zakrzyknęła „Wir schaffen das!”, co miało oznaczać: „Damy radę!”, po czym otworzyła granice swego państwa dla setek tysięcy młodych mężczyzn z dzikich gór Azji i nieujarzmionych pustyń Afryki. Dziś chyba nikt już nie wie, jakie procesy myślowe zachodziły wówczas w głowie tej byłej działaczki młodzieżówki komunistycznej z dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej, ale obawiam się, że efekty tamtego obłąkańczego konceptu starej Niemry odczują jeszcze nasze prawnuki.
Niemiłe złego początki
Już w Sylwestra roku 2015, kiedy kohorty rozbuchanych wyznawców Allaha zaczęły molestować w Kolonii młode białe kobiety, okazało się, że jednak Niemcy rady nie dadzą. Teutońskie organa porządkowe, tak ochoczo pacyfikujące wszelakie manifestacje własnych obywateli, okazały się bezradne wobec zdeterminowanych, nieczujących żadnego respektu do policyjnego munduru i zorganizowanych grup śniadolicych byczków, ukształtowanych mentalnie w kompletnie różnym od europejskiego kręgu kulturowym. Co zrobił gabinet Merkel? To, co wszyscy zamordystyczni władycy, mianowicie nałożył embargo informacyjne na wydarzenia w Nadrenii. Jednak, w dobie mediów społecznościowych i państw bez granic, utrzymanie tajemnicy okazało się na dłuższą metę niemożliwe, więc – pomimo prób tuszowania masowych ataków przybyszów na tańczące dziewczyny – afera wybuchła i to ze zdwojoną siłą. Niestety, aparat terroru państwowego skierowany przeciwko swoim –pracującym ciężko, statystycznym Helgom i Peterom – był na tyle sprawny, że społeczeństwo skutecznie trzymano w ryzach, głównie dzięki kosmicznie wysokim karom pieniężnym.
Projekcja winowajców
Mimo katastroficznych prognoz finansowych dla państwa niemieckiego, które z własnej szkatuły musiało stale łożyć kolejne miliony euro na utrzymanie niepracujących rodzin islamistów, kanclerz Merkel wciąż kurczowo trzymała się hasła „Herzlich willkommen”. Nie odwiodły jej od tego żadne zamachy terrorystyczne przeprowadzane przez synów Orientu, ani coraz intensywniejszy opór społeczny. Wszystkich przeciwników polityki migracyjnej smagano pejczem islamofobii, faszyzmu, braku tolerancji i wszystkimi innymi bredniami, będącymi na podorędziu rozgrzanych „inżynierów dusz”, zwanych dla zmylenia przeciwnika autorytetami. Na oponentów przerzucano winę za brak asymilacji imigrantów, a lwia część światka dziennikarskiego utworzyła aparat dezinformacji i nacisku, który – warując wiernie przy kanclerskiej nodze – organizował medialną Golgotę każdemu, kto rzeczowo wskazywał zagrożenie, jakie niesie za sobą przymusowe konstruowanie sztucznego, wielokulturowego tygla ludzkiego.
Zwrot przedwyborczy
Potępienie owej teutońskiej polityki – tym razem już publiczne i oficjalne – nastąpiło dopiero 22 stycznia 2025 roku, w czarną środę, kiedy to 28-letni Afgańczyk nożem zmordował w Aschaffenburgu dwuletniego chłopczyka i mężczyznę, a trzy inne osoby, w tym dwuletnia dziewczynka, zostały poważnie ranne. Atak nożownika-zwyrodnialca uaktywnił lidera niemieckiej opozycji, Friedricha Merza, działającego, podobnie jak Merkel, pod sztandarami chrześcijańskiej demokracji, który, na kilka tygodni przed wyborami parlamentarnymi domagał się zaostrzenia polityki migracyjnej. Oficjel stwierdził, że unijne przepisy azylowe są niedoskonałe i najwyraźniej nie działają. Cóż, teraz należy zadać sobie pytanie, jaki jakościowo jest faktycznie zaodrzański establishment, skoro dopiero dziś odkrywa to, co każdy normalny człowiek wiedział już dekadę temu? Odpowiedź nasuwa się sama: zidiociały do cna i, w interesie nas wszystkich, należy go spacyfikować.
Berlińskie satelity w Warszawie
Po wyborach, Niemcy zaczną robić u siebie porządki. Polska – rządzona obecnie przez polityków liberalno-lewicowych – stanie się swoistym „lamusem”, do którego nasi zachodni sąsiedzi wstawią całą niepożądaną u siebie cześć społeczeństwa i odbędzie się to przy milczącej zgodzie Warszawy. Po pewnym czasie, kiedy rozróby przybyszów będą tłumione przez tworzone doraźnie obywatelskie milicje, a na ulicach naszych miast zapanuje przemoc, wtedy gazety znad Sprewy oskarżą nas o faszyzm, nazizm, islamofobię i polskie narodowe kołtuństwo. Oczywiście, świat się oburzy i zażąda od premiera wyjaśnień, a rodzima prokuratura ruszy z kopyta i zacznie gorliwie prześladować polskiego podatnika, na koszt którego żyje.
Antidotum
Jedyne, co dziś możemy zrobić, aby powyższa czarna wizja nie została zrealizowana, to zagłosować w maju na Karola Nawrockiego. Wiem, samo posadzenie w Dużym Pałacu kandydata o poglądach zdroworozsądkowych sprawy jeszcze nie rozwiązuje, ale może być zalążkiem pozwalającym w przyszłości oddać władzę w ręce sił, które będą w stanie podjąć próbę – kolejną już – uzdrowienia polskiej państwowości, czego sobie i mym Wspaniałym Czytelnikom życzę.
Howgh!
Tȟašúŋke Witkó, 31 stycznia 2025 r.
[Autor jest emerytowanym oficerem wojsk powietrznodesantowych. Miłośnik kawy w dużym kubku ceramicznym – takiej czarnej, parzonej, słodzonej i ze śmietanką. Samotnik, cynik, szyderca i czytacz politycznych informacji. Dawniej nerwus, a obecnie już nie nerwus]